Przygody Emila ze Smalandii.
To książka, w której jestem ZAKOCHANA! Jak dotąd – nasz numer jeden. A już na pewno numer jeden tej jesieni!
Nie wiem, kto się głośniej śmiał przy jej czytaniu – ja, czy Dzieci. Raz nawet zostało mi zabronione czytanie jakichkolwiek fragmentów związanych z Liną – służącą z Kathult. Po fragmencie z wyrywaniem Linie zęba nie byłam w stanie dojść do siebie przez dobrych kilkanaście minut. Złapałam klasyczną głupawkę, która (na szczęście w dużo mniejszym nasileniu) jeszcze przez wiele kolejnych dni wracała za każdym razem, gdy tylko Lina wkraczała na karty książki …
Jeżeli śmiech to zdrowie, to po przeczytaniu Emila jesteśmy tej jesieni zabezpieczeni przed wszelkimi chorobami 😉
Wracając do książki – dla każdego z nas była ona o czym innym. Dla mnie, poza oczywistą sferą fantastycznych przygód małego blondaska ze Smalandii, była to opowieść o niesamowitej matczynej, bezwarunkowej miłości… Mama Emila to TAKA MAMA, która ZAWSZE stoi za dzieckiem, nie ważne co by ono powymyślało i – co gorsze – powyczyniało. Mama niezwykle cierpliwa, co może samo w sobie nie jest aż tak dziwne – większość z nas stara się być w miarę tolerancyjnymi i cierpliwymi wobec swoich dzieci. Ale TA MAMA swoim zachowaniem, gestami (w sumie najrzadziej słowami) – cały czas, w kazdej sekundzie, pokazuje Emilowi, jak bardzo go kocha. A nawet – jak bardzo jest w nim ZAKOCHANA. Jak go podziwia za kreatywność, inteligencję i błyskotliwość. Gdy wszyscy wokół narzekają na jego wybryki, mają go niekiedy naprade dość (Lina… ;)) – Mama zawsze go broni, tłumaczy. I spisuje jego przygody do słynnych niebieskich zeszytów… Bo wie, wierzy, że te zeszyty kiedyś będą miały ogromną wartość.
Nie każdy z nas, złoszcząc się na Dziecko, które NAPRAWDĘ bardzo napsociło i np zniszczyło coś cennego – sięgnąłby po zeszyt, by z matczyną miłością opisywać całe zajście. Oj, nie każdy 😉
Tą miłość – ogromną, bezwarunkową, bez ale, bo itd … – lubiłam obserwować najbardziej.
Dla moich Dzieciaków … Emil pokazał im chyba, że można mieć wspaniałe dzieciństwo bez komputerów i telefonu w ręce. Trochę to smutne, że mieszkając w mieście nie możemy mieć takich przygód jak Emil. Weekendy staramy się jednak spędzać na wsi lub na wycieczkach – teraz tylko czekam, aż pomysły podpatrzone u Emila zostaną wcielone w życie przez moją rozbrykaną Dwójkę 🙂
A póki co … Zauroczeni “Przygodami Emila ze Smalandii” zrobiliśmy kolorową girlandę do pokoju Dzieci na wsi. Narysowaliśmy na niej wszystko to, co kojarzy nam się z książką i najlepszymi przygodami w niej zawartymi.
Na naszą girlanda Dzieci wybrały: cyklistówkę + dubeltówkę (2 znaki rozpoznawcze Emila), i jego ukochanego konia, świnkę Świnkoknotka oraz kulawą kurę Lottę, pompę gaśniczą z jarmarku, i wiśnie z wina, po których działy sie naprawdę niestworzone rzeczy ;), Małą Idę na maszcie, i sam dom w Kathult … Wszystko to powymyślały dzieciaki, ja narysowałam kontury, środki malowała farbkami i kredkami Córcia. A efekt przez wiele dni będzie ozdabiał ich sypialnię :). W ten sposób Emil i jego przygody zostaną w naszej pamięci na dłużej!
Potrzebujemy:
Dzieciaki wymyślają, co im się najbardziej spodobało z przygód Emila, lub co im się z nim kojarzy; same lub z pomocą Rodzica przenoszą swoje pomysły na papier (pisałam już że jesteśmy nieźli w odgapiania rysunków? Ktoś z Was rozpoznaje skąd pomysł na świnkę, konika i Idę?)
Zaczynamy kolorowanie – kredkami, farbami – czym lubimy 🙂
Po drodze bardzo się cieszymy, bo przecież nam rewelacyjnie wychodzi :):
Nasi Emil i Ida:
Efekt naszego kolorowania :). Prawda, że efekt rewelacyjny?
Girlanda w całości – już niebawem :)!!!!